Źródło, tekst i zdjęcie pochodzą z koscian.net
LINK: http://www.koscian.net/Tajemnice,_skarby_i_cuda,_czyli_kaplicy_Pana_Jezusa_historyja_krotka,32763.html

Z archiwum Gazety Kościańskiej…

– Czy ludzie wierzą jeszcze w cuda? Nie wiem. Cudu trzeba doznać. Cud nie musi posiadać znamion zewnętrznych. Cud nie musi być spektakularny. Może być natury duchowej. Ktoś, kto go doznał, prędzej czy później, wie… – stwierdza Ksiądz Czesław Małycha, proboszcz parafii Świętego Ducha w Kościanie. Kilkanaście razy w tygodniu odprawia nabożeństwo w parafialnej kaplicy Pana Jezusa gdzie na ołtarzu od blisko trzystu piędziesięciu lat wisi słynący niegdyś cudami krucyfiks.

Przemówił Bóg

Czyje czyny sądzili tego dnia ziemianie, nie wiadomo. Późniejsze źródła podają, że sąd odbywał się w refektarzu (sali jadalnej) zakonu dominikanów i w trakcie jego obrad wiszący na ścianie krucyfiks przemówił: ,,Sprawiedliwie sądźcie synowie ludzcy’’. Przestraszeni ziemianie przenieśli krucyfiks na ołtarz kościoła ojców dominikanów i zaraz też zewsząd płynąć zaczęły sygnały o jego cudownej mocy.

Sława krucyfiksu, który uzdrawia, a nawet wskrzesza zmarłych niemal lotem błyskawicy obiegła Rzeczpospolitą. Do skromnego kościółka dominikanów ściągać zaczęły tłumy wiernych, którzy wdzięczni za doznane łaski składali w kościele wota i ofiary pieniężne.

Klęska przyszła podczas potopu szwedzkiego. Niemal doszczętnie spłonęło całe miasto, spłonął kościół i klasztor dominikanów, ale krucyfiks ocalał. Między rokiem 1666 a 1686 Melchior Gurowski, kasztalen poznański, starosta kościański i wałecki wraz z żoną Krystyną z Przybyszewskich wdzięczni za ozdrowienie dziecka, wybudowali przy jednym z klasztornych krużganków, dla cudami słynącego Jezusa na krzyżu, małą barokową kaplicę.

Krucyfiks wisi tam do dziś, choć rozbudowana na początku XX wieku kaplica pomieścić teraz może i 1000 wiernych. Wróćmy jednak do XVII wieku. Ofiary pieniężne i wota płynęły do świątyni wartkim strumieniem. Jak podaje Marian Koszewski, w 1735 roku głowę Chrystusa przyozdobiono koroną wysadzaną perłami, w tym czasie drzewo krzyża pokryto srebrną blachą, a całą kaplicę obito atłasem. Wstępu do niej bronić miała żelazna krata. W 1790 roku decyzją papieża Piusa VI, biorący udział w uroczystości Znalezienia i Podwyższenia Krzyża Świętego w kościańskiej kapilcy otrzymywać mieli odpust zupełny (!).

Przez pięćdziesiąt lat zaboru pruskiego krucyfiks chronił zakon dominkanów w Kościanie przed kasacją. Zaborcy obawiali się przywiązania ludu do świętego miejsca. Jak wielkie skarby w złocie, srebrze i kamieniach składali wiarni na ołtarzu kaplicy, świadczy suma jaką ojcowie otrzymali ze sprzedaży przetopionych srebrnych wotów – 4160 tamtych złotych!

Zaborcy zamknęli nowicjaty i wreszcie w styczniu 1832 roku, po śmierci ostatniego z dominikanów, zakon opieczętowano i decyzją króla Fryderyka Wilhelma kościół ojców dominikanów trafił w ręce ewangelików, kaplica zaś należeć miała do gminy katolickiej. Po latach kaplicę przejęli katolicy niemieccy. Kościół dominkanów protestanci rozebrali, a z uzyskanej cegły wybudowali świątynię, w której obecnie znajduje się Miejska Biblioteka Publiczna. Kaplica Pana Jezusa lata świetności miała już wtenczas za sobą. Na początku XX wieku przeciekał dach, zniszczone były posadzki, sypały się okna, a klasztorne krużganki, w których chronili się wierni, popodpierane były z trzech stron drągami. Dopiero dzięki staraniom ksiądza Furmana, odrestaurowano ją i rozbudowano, czyniąc ze starej części prezbiterium. Pierwsza msza po odnowie odbyła się w lipcu 1908 roku.

Zapomniana lista cudów

– Oj, chyba nawet parafianie o tym nie wiedzą – stwierdza ksiądz Małycha. – Gdy w ogłoszeniach parafialnych podałem, że wota oddaję do czyszczenia, ludzie dziwili się, że tu są wota. Coś w świadomości jednak zostało, bo nowenny w tej parafii kierowane są nie tylko do Matki Bożej, ale i do Cudownego Pana Jezusa. W żadnym innym kościele czegoś takiego nie spotkałem.

Z szuflady biurka w biurze parafialnym ksiądz Małycha wyjmuje złoty pierśconek z dużym czerwonym kamieniem. To ostanie wotum.

– W ubiegłym roku kobieta przyniosła mi ten pierścionek. Nie wiem, czy prosiła o coś, czy dziękowała. Pierścionek powiesimy obok starych wotów – wyjaśnia i wkłada go ponownie do szuflady.

Wota proboszcz oddał do konserwacji i czyszczenia. Będą wisiały na ścianie obok ołtarza. Jest ich ponad sto, a najstarsze pochodzą z XVII wieku. Na ołtarzu, jak trzysta lat temu wisi krucyfiks, wstępu do kaplicy broni zdaje się ta sama krata, co i trzy wieki temu. Jak wyjaśnia ksiądz, kaplica z osławionym dawniej cudami krucyfiksem nie jest przez Kościół traktowana inaczej, niż inne świątynie. Ostatnio jednak znów dużo się o niej mówi.

Tajemnice księdza Małychy

,,Nie pamięta, czy w piaskownicy bawił się w budowanie zamków. Z cegieł budować nie potrafi, nigdy też nie chciał być architektem. Mimo to ostatnie dwadzieścia lat spędził przy rusztowaniach i dźwiękach rozpędzonej betoniarki. Ksiądz Czesław Małycha buduje dalej’’ – pisaliśmy o proboszczu parafii Świętego Ducha w Kościanie w lipcu dwa lata temu. Betoniarki umilkły, ale rusztowania stoją nadal. Ksiądz buduje dalej i pewnie pół Polski chciałoby wiedzieć, jakim cudem udaje mu się to, co inni uważają za niemożliwe.

– To nie cuda, ale praca – uśmiecha się kwaśno trochę oburzony ksiądz proboszcz. – Trzeba zawsze iść do przodu, nie oglądać się i działać, korzystać ze wszystkich możliwych pieniędzy. Gdy ludzie widzą efekty, chętnie pomagają. Mam też sponsorów – dodaje.

Do Kościana przyszedł w 1997 roku, właśnie wtedy, gdy udało mu się uratować walącą się plebanię w Głuchowie, wyremontować kościół i zamienić otoczenie kościoła w ogród. W parafii Świętego Ducha, jak wspominają parafianie, na początku dobrego wrażenia nie zrobił. Nawet się tam nie wprowadził, a już remontował plebanię. Wymienił instalację elektryczną, kanalizację, zeszlifował kilkanaście warstw olejnej farby ze starych podłogowych desek, wyrównał ściany i pomalował. Siłą rozpędu powstało mieszkanko dla wikariusza, a centralne ogrzewanie przerobiono na nowoczesne i energooszczędne. Ekipy budowlano-remontowe niemal nie opuszczały parafialnego placu robót. Fachowcy stwierdzili, że to cud, że kościół jeszcze nie spłonął i wymieniono instalację elektryczną. Wyremontowano zakrystię i dom katechetyczny, a zachwaszczony i zagracowny nasyp za kościołem zmienił się w ogród. W 1999 roku na dachu kościoła wymieniono dachówki, odrestaurowano drewnianą wieżę i wymieniono wszystkie okna. Wreszcie kaplicę pomalowano z zewnątrz i nastał czas czynienia pięknym jej wnętrza. Parafia od dawna już stała za przedsiębiorczym księdzem murem.

– Ponieważ kaplica była zawilgocona, już w 2000 roku do połowy ścian odbite były tynki. Schły całą zimę aż do lipca 2001 roku. Aby zapewnić murom wentylację wykonaliśmy w nich co 10 centymetrów nawierty. Potem ściany otynkowaliśmy i zaczęło się malowanie kościoła. Polichromie na suficie były niemal niewidoczne, tak były brudne. Nie spodziewaliśmy się, że kaplica jest tak bogato zdobiona – przyznaje proboszcz.

Konserwatorzy skończyli malowanie sufitów oraz ścian i przenieśli się na ołtarz. Odkręcili od ołtarza wszystko, co tylko się dało – 33 elementy zapakowali i wywieźli do pracowni w Toruniu. Nad ich konserwacją pracowało 10 ludzi.

– Pracowaliśmy przy ołtarzu od października do połowy kwietnia, czyli w okresie zimowym, kiedy w kościele jest bardzo zimno. Wielu prac nie można było tu wykonać – wyjaśnia Artur Jarkiewicz, konserwator.

Przemówił ołtarz

– Oczywiście, że można wziąć farbę i po prostu pomalować od nowa ołtarz. Wizualnie wyglądał będzie tak, jak teraz, ale nie na tym polega praca konserwatora. Nie tego nas uczono. Proboszcz przyszedł któregoś dnia i przyglądał się jak punktowo uzupełnialiśmy mikroubytki na szafie ołtarza. Po kilku minutach powiedział – ,,Teraz rozumiem, czemu to tak długo trwa’’. Zależało nam na tym, by odzyskać pierwotną kolorystykę ołtarza, czyli tę z siedemnastego wieku i to nam się udało – opowiada A. Jarkiewicz, konserwator kaplicy. Przed nami ołtarz w pełnej krasie.

– Ciekawostka! – ciągnie konserwator. – To rzadko się spotyka – złocenia szafy ołtarzowej zostały wykonane bezpośrednio na drewnie. Przeważnie złoci się na gruncie kredowo- klejowym. Proszę spojrzeć, ten ornament jest na gruncie. Złoto szafy jest matowe, a to mocniej świeci.

– Większość zastanawia się, czy złocenia na ołtarzach, to prawdziwe złoto.. – wtrącam się.

– Potwierdzam. Jest to prawdziwe złoto. Układane w płatkach, cieńszych niż kartka papieru. Tak cienkich, że jeśli ktoś ma katar, to nie powinien przy tym pracować. Proszę się przyjrzeć, widać ich łączenia. Na kościański ołatrz włożyliśmy około 13 metrów kwadratowych takiego złota.

– Czy ołtarz jedzą robaki?

– Każdy ołtarz jedzą. Ten był w złym stanie. Struktura drewna została naruszona. Osypywało się, ale jeżeli jeszcze jakieś owady tu żyły, to w tej chwli już nie żyją.

– …i nie odważą się objadać świętego miejsca nigdy, przez rok, dwa, czy dwadzieścia lat?

– Tu proszę się zwrócić do producenta środka owadobójczego. Konserwatorom ciężko jest dać gwarancję, czy coś będzie wyglądało jak po konserwacji przez dziesięć, czy dwadzieścia lat. Ma na to wpływ wiele czynników zewnętrznych. Jeśli my dajemy gwarancję na dziesięć czy dwadzieścia lat to z zastrzeżeniem, że będą spełnione odpowiednie waruki. Odpowiednia temperatura, wilgotność powietrza. Dla ołatrza najlepiej byłoby, aby nikt nie przychodził do kościoła, aby temperatura utrzymywała się na poziomie 17-18 stopni Celcjusza i była stała wilgotność powietrza. Najgorsze są wahania. Drewno wysycha, tworzą się mikro skurcze i zaczyna się np. łuszczyć farba malarska. Dochodzi wtedy do zniszczeń. Jak jest wysoka temperatura i niska wilgotość, to istnieje też niebezpieczeństwo, że owady znajdą sobie miejsce i…

– a krucyfiks?

– Krucyfiks był w miarę dobrym stanie. Stwierdziliśmy z żoną, że w drewnie krzyża nie ma śladów owadów i przeprowadziliśmy konserwację bez zdejmowania srebrnej koszulki. Ale srebro było skorodowane. Usunęliśmy zabrudzenia i korozję, i pokryliśmy srebro specjalną żywicą, aby nie dochodziło do bezpośredniego kontaktu między metalem a powietrzem.

– Oprócz owadów nic więcej ołtarza nie męczyło

– Chyba, że duchy, ale to już nie sprawa konseratora… O! I postaci Chrystusa ukrzyżowanego przywróciliśmy pierwotny wygląd – blady wygląd. Ślady krwi, które teraz widać są dużo bardziej dramatyczne… Poza tym, odkryliśmy nacięcia na perizonium – czyli przepasce na biodrach. To nie jest przypadkowe, nacięcia idą w różnych kierunkach…

– Czyli tak jakby chciano oddać fakturę materiału…

– Można tak powiedzieć. Dodaje to dramaturgii…

– W jednej z szaf bocznego ołtarza jest schowek. Czy w głównym ołtarzu odkryliście coś tajemnego?

– Wszyscy twierdzą, że tu gdzieś jest skarb ukryty, ale my go nie znaleźliśmy. Dla mnie, jako konserwatora skarbem jest to, co odkryliśmy za ołtarzem… Odkryliśmy malowidła na deskach ołtarza z drugiej strony. Prawdopodobnie jest to przedstawienie zesłania Ducha Świętego. Chyba z XVII wieku. Nie badaliśmy tak dokładnie… Być może kiedyś ołtarz był odsunięty od ściany prezbiterium i można było go obejść dookoła, i w związku z tym, na drugiej stronie było namalowane to przedstawienie. Do desek bezpośrednio za ołtarzem nie dotarliśmy, bo są za blisko ściany, ale podejrzewam, że i tam są malunki. Niestety, wszystko musi zostać tak, jak jest. Zresztą byłby to bardzo duży obraz i nawet nie ma miejsca w kościele, żeby go wyeksponować. Byłby wysoki na dwa i pół metra!

– Przed tym krucyfiksem ludzie niegdyś krzyżem leżeli. Jak restauruje się przedmioty kulty?

– Z całym szacunkiem. Konserwator, tak jak lekarz, by pomóc musi naruszyć pewne granice. Czy to jest ktoś bogaty, święty, znany, nieznany, trzeba podchodzić w ten sam sposób – z całą powagą i z szacunkiem.

Toruńscy konserwatorzy: Katarzyna Wantuch-Jarkiewicz i Artur Jarkiewicz, w piątek ubiegłego tygodnia rozpoczęli prace konserwatorskie bocznych ołtarzy kaplicy. Są tak samo stare, jak ołtarz główny, i tak samo zniszczone. Odnowiona ma być też ambona. Prace konserwatorskie potrwają około 4 miesięcy. Proboszcz planuje wrócić do pochodzącej z początku XX wieku tradycji odsłaniania krzyża.

ALICJA MUENZBERG

***

Piotr Jacek Pruszcz w wydanej w 1662 roku w Krakowie książce pt.,,Morze łaski Boskiej’’ tak pisał: ,,W Kościanie w mil sześć od Poznania w klasztorze Oyców Dominikanów w krużganku jest Krucyfix straszliwy bardzo y żałosny na weźrzeniu do skruchy serdeczney grzesznika pobudzający z pewnym skutkiem przyszłej poprawy, z dawności tam postawiony. Był pierwej w refektarzu nad stołem według zwyczaju zakonnego, a iż w tey izbie zwykli byli Panowie Ziemianie swe sądy odprawiać, ten Krucyfix rzekł tak do nich: Sprawiedliwie sądźcie synowie ludzcy. Tym oni przestraszeni tenże Krucyfix z Refektarza wynieśli, a z wielką uczciwością na ołtarzu postawili, gdzie Pan Bóg z miłosierdzia swego wiele czyni dobrodziejstw ludziom utrapionym i umarli bywają wskrzeszeni…’’

***

Rok 1716 – czteroletni synek Kazimierza Tomaszewskiego ciężko zachorował. Lekarze z Leszna nie umieli pomóc. Gdy dziecko było już prawie konające, rodzice zamówili Mszę św. przed cudownym krzyżem. Podczas mszy chłopczyk odzyskał zdrowie.

1 listopada 1739 roku na epilepsję zapadło 18-dniowe niemowlę. Jego babka – kasztelanowa sierdzka Marcyjanna Mycielska, krzyżem leżała przed kościańskim cudownym krucyfiksem prosząc o zdrowie dla maleństwa. Gdy wróciła do domu, dziecko było zdrowe.

Katarzyna z Kuszyckich Bojanowska po rocznej chorobie opuszczona już przez lekarzy, przyjechała do Kościana szukać ratunku. Zamówiła mszę i wysłuchała jej leżąc krzyżem. Podczas mszy odzyskała zdrowie, a jej mąż 24 wreśnia 1756 roku przybył do Kościana ponownie, aby tym razem dziękować za cudowne ozdrowienie żony.

Gazeta Kościańska nr 175 z 19.06.2002 roku

Pobierz jako PDF lub wydrukuj: